
28 października to ostatni dzień, w którym w galerii Lakiernia w Kielcach będzie można podziwiać wystawę fotografii Wojciecha Walkiewicza. Kielczanin z pochodzenia, na co dzień twórca filmów dokumentalnych, teledysków i programów telewizyjnych, powraca do fotografii bardzo osobistą wystawą „Powidoki”.
Zobaczyć można będzie fragmenty dwóch cyklów, które zostały
zrealizowane w ciągu ostatniego roku. Fotografowane miejsca, czyli Zaborze pod
Kielcami oraz Siekierki w Warszawie zostały wybrane nieprzypadkowo. Z wsią
Zaborze artysta związany jest od najmłodszych lat, ponieważ właśnie tam spędzał
w dzieciństwie wakacje u dziadków. Siekierki natomiast, to jego ulubiony
zakątek Warszawy.
Jak sam stwierdził, metoda, jaką obrał, wydawała mu się
prosta a efekt na dłuższą metę nudny. Wyszedł od tego, jak zbudowany jest
współczesny negatyw barwny.
„W uproszczeniu: składa się on z trzech warstw
światłoczułych, każda uczulona na inną barwę światła: czerwone, zielone,
niebieskie. Suma tych świateł daje biel. Zazwyczaj, podczas fotografowania,
naświetlamy jednocześnie wszystkie trzy warstwy. Ich połączenie, przy
prawidłowym naświetlaniu i obróbce, pozwala osiągnąć poprawne odwzorowanie
barw. Ale używając odpowiednich filtrów barwnych, mogę, jak malarz, nakładać na
emulsję światłoczułą kolejne kolory. Każdy kolor osobno.” – opowiada Wojciech
Walkiewicz. Artysta przekonał się, że mimo precyzyjnych notatek nie da się na
sto procent przewidzieć efektu końcowego.
Dzisiejsza technika rozwinęła się i jest na bardzo wysokim
poziomie. Dostępne na rynku aparaty mają zadziwiające możliwości. Wojciech
Walkiewicz używa jednak starych, kilkudziesięcioletnich aparatów. 6x9: Zeiss
Ikon i Fotokor z obiektywem Schneider. Z ich pomocą artysta zapragnął na
pojedynczej, nieruchomej klatce przedstawić proces obserwacji krajobrazu
trwający kilka lub kilkanaście minut.
„W tym czasie moje oczy nawet na chwilę się nie zatrzymują.
Skaczą. To, co najszybciej przyciąga mój wzrok i czego podświadomie szukam,
kiedy patrzę na nieruchomy pejzaż, to ruch. Natomiast nie każdy zauważam. Dużo
umyka. Nie dostrzegam powolnych, niewielkich zmian, albo bardzo szybkich. Ale
też, jeżeli nie spieszę się, mam czas na kontemplację, to odkrywam mnóstwo ruchu
w pozornie statycznym krajobrazie.” – opowiada artysta.
„Co z tego zapamiętam? Pozostają te najmocniejsze doznania,
wspomnienia, powidoki. Można jedną klatkę negatywu eksponować raz, na długim
czasie. Zapiszemy ruch. Jeżeli ten sam czas ekspozycji podzielimy na kilka-,
kilkadziesiąt cząstek i tyle razy wyzwolimy migawkę, zapiszemy zmiany. Ja
zmieszałem obydwie te metody. Taki „open flash” bez flesza. Kolejne warstwy
światłoczułe emulsji barwnej naświetlałem osobno, używając najgęściejszych,
jakie udało mi się zdobyć, filtrów: czerwonego, zielonego i niebieskiego.
Filtry miały różną gęstość, co wyrównywałem długością i ilością ekspozycji.
Między pierwszym a ostatnim naciśnięciem migawki upływało od kilku do
kilkudziesięciu minut. Końcowy efekt, to nałożenie na siebie na jednej klatce
negatywu tych wielokrotnych, na różnych czasach robionych, osobnych ekspozycji
trzech warstw światłoczułych. Odseparować je od siebie mogłem tylko zaznaczając
kolorem. Efekt estetyczny to wartość dodatkowa.”– stwierdza na zakończenie
swojej opowieści o metodzie.
Niewiele różni się ona od wymyślonej na przełonie XIX i XX
w. autochromy. Zasadniczą różnicą jest to, że to, co było uznawane tam za błąd,
dla Wojciecha Walkiewicza stało się walorem i celem.
Trwa do: 28 października
Miejsce: Galeria Lakiernia, Kielce, ul. Zbożowa 4